"Letarg" w finalnej
wersji jest niewielką książką. Liczy sobie niespełna trzysta stron, a jej szata
graficzna sugeruje tylko tyle co sam czytelnik jest w stanie z niej wyczytać. Z
przebijającej się z niej czerni i krwistej czerwieni jawi się mimo to widmo
tragedii i śmierci. Tymczasem wyciągnięta dłoń, sugerować niemal wszystko.
Władzę, siłę, wołanie o pomoc albo próbę sięgnięcia po coś, co do na nie należy.
Ja aż tyle, a może tylko tyle wyczytałem z niej. Stawiałam więc na mroczny thriller.
Zbrodnię ociekająca krwią. Gdzieś z tyłu głowy jawił się szaleniec albo seryjny
morderca i pełna napięcia akcja mrożąca krew w żyłach. I wiecie co… Dostała to
wszystko, choć w nieco innym wydaniu, co bardzo mnie zaskoczyło, a nawet
oszołomiło. Taki był właśnie koniec tej historii. Niczym zderzenie z
murem, którego nie sposób będzie samemu przebić. Mam więc od niej guza.
„Letarg” jest historią Adama
Lanke, który wiedzie całkiem zwyczajne życie. Niczym nie odbiegającej od codzienności
wielu z nas. Dom praca, dzieci i zakupy… Zakupy w galerii, w której padły
strzały, a śmierć poniosło aż kilkanaście osób. Rodzina Adama była tego
świadkiem. Przeżyli, choć trauma, której doświadczyli nie dała się od tak
zrzucić w kąt. Żadne z nich nie potrafiło o niej zapomnieć. Każdy próbował też
poradzić sobie z nią na swój własny sposób. Nie było to łatwe, a z czasem okazało
się wręcz destrukcyjne dla rodziny Adama. Prowadziło wprost do obłędu. Myśli,
pragnień, czynów i słów, które, gdyby nie ta tragedia nie miałyby nigdy
miejsca.
„Letarg” to coś nowego na polskim
rynku. Coś spoza dotychczasowych schematów thrillera i dramatu. Powieść z
nietuzinkowymi bohaterami. Ojcem, synem, matką i córką w roli głównej. Powieść niezwykle
klimatyczna, z której wyłania się mrok i panika. W której zmysły plątają nam
figla. Pełna niepewności i szaleństwa, które czai się tuż za rogiem. Totalnie nieprzewidywalna,
co już stawia ją bardzo wysoko w rankingu tego typu powieści. Pokuszę się nawet
o stwierdzenie, że jest zjawiskowa. Jawi się niczym cień. Jest, a potem znika.
Pamięć o niej będzie jednak długo trwać. Podobnie jak szaleństwo, które z niej
wyziera i straszy.
Debiutancka powieść Kamila
Piechury nie jest jednak pozbawiona wad. By ją w rzeczywistości zrozumieć trzeba
dotrzeć do samego jej końca, a wiem, że nie każdemu to się udało. To pewnie z
uwagi na wstęp i dość długie wprowadzenie w klimat powieści. Kolejne z
tragicznych zdarzeń, które dotykają rodzinę znacznie bardziej już wzmacniają
jej wieź z czytelnikiem i ciekawość. Rodzi się też wiele pytać o logiczność pewnych
zdarzeń, o czym chętnie porozmawiałbym z autorem, bo być może coś mi umknęło
albo nie wszystko ogarniam swym umysłem. Gdzie jest granica iluzji, a gdzie
szaleństwa i czy można oby sobie zaufać?
Książka pozyskana w ramach współpracy ze SZTUKATER