Seria
Dzieł Pisarzy Skandynawskich przyzwyczaiła już swoich czytelników do pewnego
kanonu literatury. Wiemy już mniej więcej czego możemy spodziewać się
po książkach oznaczonych tym mianem. Mamy bowiem świadomość prozy wybitnej,
której fabuła obarczona jest zazwyczaj elementami psychologicznymi, a jej
bohaterowie doświadczają naprzemiennie to osobistych dramatów, to znów rodzinnych.
Sięgają czasem dna. Mierzą się z bolesnymi tajemnicami, to znów z dysfunkcjami społecznymi
albo z samotnością. Ktoś, kiedyś powiedziała mi, że te książki są bardzo smutne
i dołujące, ale ja się z tym nie zgadzam. Owszem, jest w nich ogrom żalu i
smutku, ale są też w nich elementy pozytywne. Dające nadzieję, czasem odwagę.
One nas uwrażliwiają. Otwierają nam nierzadko oczy i przedstawiają świat
jakiego dotąd nie znaliśmy, co nie oznacza, że on nie istnieje.
Jedną z
takich powieści jest książka Tommiego Kinnunena „Powiedziała, że nie żałuje”.
Dla mnie dzieło wybitne. Powieść mocna, brutalna i szczera do bólu, który
niemal czuje się na własnej skórze podczas czytania. I tak jak podaje jej Wydawca, jest
też „przenikliwym i zaskakującym spojrzeniem na wojnę oczami kobiet”.
Za jej sprawą
przenosimy się do roku 1945 na norwesko-fińską granicę. Jej bohaterkami jest pięć
kobiet, choć prym wśród nich wiedzie Irene. Sadziła, tak samo zresztą jak i pozostałe
kobiety, że uda jej się popłynąć do Niemiec i tam wieść spokojne życie.
Niestety los zesłał ją na tułaczkę po zniszczonych wojną terenach Laponii. Nie
jest w tym jednak osamotniona. Razem z nią idą pozostałe bohaterki tej
powieści. W różnym wieku, z różnym doświadczeniem i z inną historią. „Wszystkie
się bały: jedne trudów wędrówki, a drugie – oczekiwania. Najgorzej było wybrać z
tych dwóch możliwości, bo obie mogły być równie dobre albo równie złe”. Bały
się też tego, że niezależnie od własnych decyzji, od tego, którędy pójdą przez życie,
nie zaznają już na swej drodze ani ludzkiego ciepła, ani życzliwości. Były wygnane.
Potępione i znienawidzone. Teraz, nie wtedy, kiedy służyły Niemcom. Taka była
ich kara za życie, za społeczną obłudę. Za zdradę, którą im zarzucono.
„Zbyt wiele
widzieli i zbyt wiele doświadczyli, wojna wyżarł im serca i zamieniła ich w
przerażające karykatury człowieczeństwa. Spuścili ze smyczy zło tu, na swoim własnym
fińskim podwórku – aż w końcu, po latach, to zło w nich zamieszkało”.
Droga, którą
przemierzają kobiety nie jest łatwa, nie tylko z powodu ostrej zimy, czy
trudnego terenu. Każda z nich obarczona jest też swoją osobistą traumą. Wojna
to jedna z nich. Targają nimi różne emocje, od wstydu po rozpacz i strach. A ich
wędrówka nie jest tylko fizycznym wysiłkiem. Jest podróżą w głąb siebie. Do
swoich własnych prawd. Podróżą, w której zmuszone są dokonywać wielu trudnych
wyborów. Również tych w których śmierć jest nieunikniona. Staną przed prawdą o
sobie i wciąż będą zadawać sobie pytanie - czemu jeszcze będą winne? Jak długo będą
kozłami ofiarnymi? Czy kiedykolwiek uwolnią się od hańby czy też do samego
grobu będą nazywane niemieckimi kurwami? Dla nich wojna wciąż nie miała końca.
Nie mogły nawet domagać się zwrócenia im dawnego życia. Dla nich nie było już
bowiem miejsca w nowej rzeczywistości. Były wyklęte. Uratować mogło je czasem
już tylko kłamstwo. I to kłamstwo dobrze uknute.
Mierząc się z
ta historią nie poznamy w pełni losów wszystkich wspomnianych kobiet. Miejsca,
do którego dotarły i tego jak się zmieniły. Czym dalej obdarował je los, prócz
kilku ważnych decyzji jakie podjęły w sowim życiu. Ale też i nie o to chodzi w
tej historii. Nie o jej szczelne zamknięcie. Ona zmusza raczej czytelnika do
głębokiej refleksji. Do snucia własnego końca tej historii. Takiego, które
wskazuje nam rozum i serce. Otwiera nam drogę do nowej wiedzy i nowych
doświadczeń. Uczy odpowiedzialności. Solidarności, a kiedy trzeba milczenia. Bo
i ono potrafi być bardzo wymowne.
„Skończyły
się rozmowy. Kobiety nie wynajdowały nowych opowieści, nie miały ochoty ujawniać
o sobie niczego nowego. Słowa przestały spełniać swoje zadanie, historie nie
bawiły, a zwierzenia nie miały już żadnego sensu. Tak więc po prostu szły przed
siebie, wsłuchując się we własne kroki”.
„Powiedziała,
że nie żałuje” - to nie historia o wojnie, ale o tym co ona po sobie
pozostawia. W każdym słowa tego znaczeniu. To powieść, które mówi więcej niż
jej słowa. Proza, której się smakuje ze łzami w oczach. Której się nie
zapomina. Jedyna jej wada (jak i zaleta), to ogromne pokłady emocji, które ze sobą niesie, i które
potem długo nie pozwalają się uśpić. Wyciszyć.
Smaku tej powieści jak i całej serii dodaje dodatkowo szata graficzna. Twarda oprawa i
znaczenie tłumacza w polskim wydaniu tego dzieła (Sebastiana Musielaka). I
jeszcze raz dzieła…, bo nie umiem inaczej myśleć o tej historii, jak właśnie
tak – DZIELE - dopracowanym w każdym szczególe.