"Miasto w
płomieniach" Malwiny Ferenz to opowieść jednego obrazu. Tego co najgorsze i
najpiękniejsze zarazem w człowieku. Opowieść o miłości. Tej pomiędzy mężczyzną i kobietą, jak i tej matczynej, ludzkiej w najczystszej swej postaci. Opowieść
o złu i przemocy, dławiącym po dziś dzień ludzkość. Historia przyjaźni
wystawionej na największe próby życia. Przyjaźni utkanej pomiędzy Niemcem a
Żydem. Mężczyzn, u boku których stała jedna kobieta. Znali się od dziecka.
Bruno był Żydem i miał w sobie coś, co pozwalało mu zapuszczać się w nieznane
tereny. Był wolny i spontaniczny. Dietmar był zaś niczym perfekcyjnie
działający mechanizm. Przewidywalny i z kompleksem Brunona. Mathilde wybrała
jednak jego, choć jej serce nie raz wpadało w rozterki.
A potem przyszła wojna. Rok
1945, a dwudziestopięcioletnia Mathilde znalazła się w samym środku
"trzęsienia ziemi". Festung Breslau spowite zostało zapachem krwi i
palącego w nozdrzach dymu. Z każdej ze stron słychać było tylko odgłosy
śmierci, a jego pierścień niebezpiecznie zaciskała się wokół miasta. Młodej
kobiety nie powstrzymało to jednak przed wyprawą na drugi koniec miasta. Szła
do domu, w którym zostawiła coś, co było jej cenne ponad wszystko. Kosztem
utraty nawet własnego życia. Co było tak ważne? Tego niestety nie wiemy, choć
świadomość podpowiada nam bardzo różne rzeczy. Tak też Mathilde Jensen zaczyna
swoją wewnętrzną opowieść, brocząc w płomieniach bombardowanego miasta i chyląc
się przed ostrzałem. Opowieść będąca jej osobistym rozliczeniem z życiem. Z
prawdą i kłamstwem, którego się dopuściła. Tak też odkrywa przed czytelnikiem
wszystkie swoje tajemnice. Myśli, pragnienia i wątpliwości.
"Istnieje piekło gorsze
niż to, w którym sama jestem. ludzie je stworzyli dla innych ludzi. To właśnie
robi wojna. Zmienia wszystkich w potwory. Nie ma podziału na dobrych i złych.
Ofiary zmieniają się w potwory i odwrotnie. Wszystko zależy od okoliczności.
Jeszcze ci o tym opowiem".
Powieść w dużej mierze opisuje
osobiste relacje Mathilde, która przedziera się przez opary wojny, za czymś co
może dać jej ukojenie. Nie kieruje nią jednak odwaga, a rozpacz. Ból
rozdzierający jej serce. Pierwszoosobowa narracja sprawia zaś, że czyta się ją
niczym pamiętnik. Wewnętrzny monolog przepełniony emocjami, którym
towarzysza opisy zrujnowanego miasta. Miasta, które staje się w ten sposób
swoistym bohaterem powieści. Ze szczegółami można bowiem niemal zobaczyć ulice
splamione ludzka krwią. Zburzone domy i piwnice, w których znaleźli schronienie
jego mieszkańcy.
To niestety sprawia, że powieść
jest bardzo monotematyczna. Niewiele w niej tak naprawdę akcji. Podróż Mathilde
to fizycznie nieustające upadki, zdarte kolana, permanentne zmęczenie i utraty
przytomności. Jest jednak zawzięta w swoim postanowieniu dotarcia do celu.
Tylko jej wewnętrzny głos pozwala nam na odrobinę akcji. Historii sięgającej
kilku lat wstecz. To dzięki niemu poznajemy prawdziwą historię Mathilde. Jej
losy i to co nią determinuje. Jest to głos skierowany w stronę jej męża. jakby
chciała opowiedzieć mu wszystko to czego on sam nie był świadkiem. Wyjaśnić.
Znaleźć zrozumienie. Często powtarza się w swoich rozważaniach. Podobnie jak i
powtarzają się opisy zmaltretowanego miasta. Widzi je na każdym kroku, za
każdym rokiem. Wciąż to samo. To sprawia, że powieść nie tyle jest nudna,
co przygnebiająca i z czasem czytelnik może nie mieć już ochoty powracać do
tych wciąż przygnębiających scen.
Patrząc na to jednak z innej
perspektywy, dostajemy poprzez tę historią obraz przejmującej rzeczywistości. W
pełni realnej. Rzeczywistości jednego człowieka i jednego miasta, których los
doświadczył wyjątkowo okrutnie. Utraconej przyjaźni, nazistowskich ideologii i
propagandy. Zmian, będących wynikiem wojny i ewoluującego patriotyzmu. To także
powieść wielu podziałów. Ludzkich dramatów i prawd, które nie zawsze są
wygodne.
"Miasto w płomieniach" to również historia, wobec której nie sposób było być obojętnym, zwłaszcza w obliczu wojny w Ukrainie i okrucieństwa, którego dopuszczają się ich najeźdźcy. Nie umiem jednak jednoznacznie określić mojego stosunku do niej. Zbyt wiele emocji mnie kosztowała i to nie nie zawsze tych najlepszych. Jedna taka historia w roku w zupełności wystarczy. Zbyt wiele w niej bólu i cierpienia jak dla mnie, a zbyt mało nadziei, a to nie reportaż przecież.
Książka pozyskana w ramach współpracy ze SZTUKATER