„Oddech”
jest książką zrodzoną z pytań. Wiele pytań zostawia też po sobie.
Jedną z zalet tej książki jest jej szata graficzna. Mówiąca
tylko tyle i to co chce zobaczyć w niej potencjalny czytelnik. Dla mnie jest
wręcz formą sztuki, która sprawiła, że skupiłam na niej swój wzrok.
Zaintrygowała mnie. Podobnie jak i jej tytuł, który może mieć wiele znaczeń.
„Wyrok zapadł. Od tamtego czasu w jej klatce piersiowej nie
ma miejsca na oddech. Jest ciasna, zbyt mała dla niej całej, jakby ktoś z
zewnątrz nie pozwała jej urosnąć. W środku został tylko węzeł z krwi i
powietrza, jedyna pamiątka po niem.”
Kim jest on?
To profesor, pisarz i celebryta, którego otacza wianuszek
kobiet. Człowiek z bogatą przeszłością jak się wkrótce przekonamy, który ma
niejedno na sumieniu. Ma też problemy z pamięcią. A może to tylko gra? Tego kim
jest naprawdę być może nie dowiemy się nigdy. Ani nie poznamy jego duszy. Tym
bardziej, że sytuacja, w której spotykamy Profesora nie jest dla niego
komfortowa, choć w zamyśle miał to być wyjątkowo miły wieczór. Ona to zmieniła.
Kim jest ona?
Kaja jest młodą kobietą. Wielką fanką powieści Profesora.
Zdeterminowaną. Gotową na wiele, by tylko go uwieść. Ale czy oby na pewno? Dla
niego wróciła do znienawidzonego miasta. Do miejsca, z którego uciekła wiele
lat temu z powodów, które już tylko ona pamięta. Jej rówieśnicy patrzyli
wówczas na nią albo z pogardą, albo z zazdrością, przy czym obie te kategorie
nie wykluczały się. Dzięki temu inaczej
niż wszyscy odczytuje wypowiedzi Michała Hermana. Jego słowa są dla niej niczym
kod, który ona z łatwością odczytuje i tylko ona.
Potem go uwodzi. Czy szczerze? Trudno to wyczuć, choć z
każdym wypowiedzianym zdaniem jakie pada pomiędzy bohaterami powieści, atmosfera
robi się coraz gęstsza. Coraz bardziej niepewna. Duszna i niepokojąca. Dialog
zaś pomiędzy nimi, który trwa niemal cała noc i który stanowi trzon powieści
staje się z czasem malarzem obrazów z przeszłości. Są też chwile, w których
autorka bezpośrednio przenosi czytelnika w czasie, co dopełnia jedynie, ten już
naszkicowany obrazek. Rozjaśnia łączące Kaję i Michała relacje. Choć tych też
nie można być do końca pewnym. Nie od razu. Gra musi przecież trwać.
Czego zatem?
Pewne jest to, że ta debiutancka powieść Niny Igielskiej jest
czymś nieoczywistym. Swoistą grą, która toczy się pomiędzy bohaterami. Grą
przesiąkniętą erotyzmem, cierpieniem i czymś co odbiera jej oddech. Szalenie
trudną w odbiorze. Wymagają i psychologicznie dojrzałą. Jest niczym teatralny
spektakl dwóch aktorów. Stąd z łatwością dałoby się ją przenieść na deski
teatru. Tylko czy widz zniósłby ten maraton słów, odbierający i jemu czasem
oddech? Poza tym w książkach wszystko jest piękniejsze, nawet jeśli to tylko
gra niewinnych z pozoru słów. Trudnych słów.
Wiele w niej również treści, które dają pole do szerokich rozważań.
Choćby te o szczęśliwych związkach, czy o cudownym unieszczęśliwianiu. Miłości,
która odbiera oddech. Prawdzie. Powieść odwołuje się w swojej treści również do
jednego z wielkich dzieł, o których akurat tu nie wspomnę. Zapewniam jednak, że
nawet jeśli ktoś jeszcze go nie czytał, wie o czym jest. „Oddech” prowokuje
również do rozważań na temat seksualności. Etyki i odpowiedzialności.
Dojrzałości. Jest powieścią, która można by rzec, bierze się z faktów. Faktów
kobiecych doświadczeń i ich wrażliwości. Sama w sobie jest jednak fikcją.
Jest tym samym tworem, który bardzo trudno mi ocenić w sposób
jednoznaczny. Z uwagi bowiem na temat, który podejmuje jest czym wyjątkowym. Odważnym
i nieszablonowym. Ciekawa jest również forma podania powieści. Jej styl.
Bogactwo języka, z którego przebija się nierzadko myśl filozoficzna. To
wszystko jednak sprawia, że jest (była dla mnie) bardzo trudna w odbiorze.
Wymagała ode mnie długich przerw. Resetu. Zmuszała do ponownego czytania
akapitów. Permanentnej uwagi. Zmęczyła mnie. Dała wycisk. Trud jednak włożony w
jej odbiór ma szansę zaprocentować w przyszłości, na co liczę. Jest bowiem
nowym doświadczenie. Nową lekcją. Doznaniem. Sztuką. Wyzwaniem.