"Dom stu szeptów" - Graham Masterton
Czyżby nowa wrażliwość dopadła mistrza gatunku?
Czym jest horror w obliczu ludzkiego okrucieństwa spotykanego tak często na kartach powieści kryminalnych i thrillerów? O tym miałam przekonać się za sprawą najnowszej powieści mistrza gatunku Grahama Mastertona, który powrócił do nas z powieścią grozy. Przeniósł tym samym czytelnika do ponurego miejsca smaganego wiatrem. Na mgliste wrzosowiska i do starej rezydencji w stylu Tudorów, która strzeże swych mrocznych sekretów. Do domu z ośmioma sypialniami i rozległym terenem, w którym niewielu chciało zamieszkać.
Wyjątkiem był naczelnik więzienia Herbert Russell. Początkowo mieszkał tam z rodziną. Ta jednak uciekła z tego miejsca, tak szybko jak tylko było to możliwe. Jego dzieci nigdy więcej nie zamierzały tam wracać. Stało się jednak inaczej. Naczelnik zmarł, a raczej został zabity. Posiadłość zatem dziedziczą jego potomkowie. Z tym tylko, że jest to obwarowane konkretnymi zasadami, co nie w smak jest każdemu ze spadkobierców. Nie mają jednak wyboru. Ojciec postawił ich przed faktem. Jedyny logiczny sposób by wywinąć się z tego obowiązku niestety nie wchodzi w grę.
Sytuacja jest patowa, a złowieszcza atmosfera starego domu tyko wzmaga ich niepokój. W chwili zaś w której jeden z nich decyduje się ostatecznie opuścić Allhallows Hall, nie zważając na nic, w tajemniczych okolicznościach ginie mały Timmy. W akcję poszukiwawczą włącza się policja i każdy, kogo tylko udało się ściągnąć w te rejony. Brak tylko efektów tych poszukiwań. Śladów po pięcioletnim chłopcu, do którego w przyszłości miała należeć posiadłość nie ma żadnych. jakby zapadł się pod ziemię. Przerażeniu mieszkańców Allhallows Hall, towarzyszą dodatkowo tajemnicze szepty i nieznana siła, którą niektórzy mieli okazję odczuć wręcz na własnej skórze. Bardzo dziwne to wszystko. Niepokojące i sięgające dawnych historii. Legenda głosi bowiem, że dom, dawna posiadłość Wilmingtonów skrywa w sobie tajemnicze pomieszczenie zwane księżą norą, w której niegdyś ukrywano pewnego księdza. Skrytki tego typu są jednak zazwyczaj genialnie ukryte. Czyżby tam właśnie dostał się mały Timmy?
Byłoby to logicznym wytłumaczeniem i pozwoliło rodzinie nieprzerwanie trwać
w poszukiwaniach. Tak się jednak nie dzieje, bo ich świecie zaczynają panoszyć
się ludzie. Nie duchy. Tyle tylko, że ci ludzie... I tu tkwi cała niespodzianka,
której wam nie zdradzę. Potem jest jeszcze kolejna i kolejna. "Tajemnica” to
słowo idealnie oddaje klimat "Domu stu szeptów". Tym też utrzymuje
przy sobie czytelnika, który powinien uzbroić się nieco w cierpliwość, zanim
poczuje prawdziwy dreszczyk emocji. Graham Masterton wydaje się bowiem wcale
nie spieszyć z dostarczaniem czytelników wrażeń godnych mistrza grozy.
Podobnie jak nie sięga po nowe, wysublimowane wręcz wątki powieści. Stary
mroczny dom, wrzosowiska i duchy. To już było. Nawet nie raz. Stawia sobie tym
samym wysoką poprzeczkę. Jak pociągnie fabułę by nie wpaść w schematyczną,
odgrzewaną powieść? Byłam ciekaw czy mu się to uda. Wnioski? Bardzo
mieszane.
"Dom stu szeptów" nie okazał się w konsekwencji tym czego
oczekiwałam. Nie zadrżałam i nie poczułam adrenaliny. Mimo to musze przyznać, że
autor rozegrał to całkiem sprytnie. Wodził czytelnika za nos. Stopniował rozwój
fabuły i utrzymywał jego ciekawość do samego końca. Nie przerysował akcji ani
bohaterów. Snuł opowieść bardzo natułanie. Może tylko ze zbyt małym
dreszczykiem. Czyli jest ok, ale bez ciarek na skórze. Dlatego tym razem postawię
na ówczesny kryminał Mastertona, a wraz z ochotą na coś mocniejszego sięgnę po
jego zdecydowanie starsze utwory.