Ta historia nie jest jak
inne.
Nie wyciska łez
wzruszenia. Płakać więc przy niej nie będziecie. Nie stawia ona bowiem na
emocje a fakty. Z życia wzięte zdarzenia, a potem łączy je w całość, tworząc
historię kobiety niezwykłej. Takie właśnie jest moje o niej zdanie. O Joannie -
głównej bohaterce powieści, która dopiero po długich latach małżeństwa miała
odwagę postawić na swoim. Działać według własnych słabości. Poddać się chwili.
Co z tego wyszło? Przeczytacie a zobaczycie sami.
Nie jest to też powieść pełna
suspensu, choć dotyczy zaginięcia pewnej kobiety. Matki, żony, po której urywa
się pewnego dnia ślad. Wówczas fabuła przenosi się na łono rodziny zaginionej.
Skupia się bardziej na postaciach i relacjach niż samym śledztwie, które gdzieś
tam tylko w tle trwa. Jawi nam się wówczas prawdziwy obraz Joanny i jej dzieci.
Jej męża i przyjaciół. Pojawia się też kolejna tajemnica z przeszłości.
Prawdziwa gratka dla lubiących obyczajowe, snute lirycznie opowieści.
Wolna jest od moralizatorskiego
tonu, który nierzadko towarzyszy rodzinnym opowieściom. Zwłaszcza tym, którym
towarzyszą sekrety i tajemnice. Ocenę postaw i zachowania bohaterów autorka
pozostawia raczej w gestii czytelników. I nie trzyma w twardych szponach
zakończenia tej historii. Tworzy furtki, zostawia szpary i niedopowiedzenia, a
to daje pole by głębiej zanurzyć się w powieści. W sobie samym... W życiu...
Nie powiela schematów i nie
sposób porównać jej do żadnej innej. To chyba było w niej najlepsze.
Historia, która się nie powiela, choć ma w sobie wszystko: romans, trudne
związki małżeńskie, układy pracownicze, rozterki, utracone marzenia i nowe nadzieje.
Nowe życie i zawody miłosne. I coś co mnie zaskoczyło...
To postawa przyjaciółki Joanny.
Jej dziwny upór i milczenie. I jeszcze ten niekonwencjonalny sposób
poprowadzenia powieści poprzez postać Leny. Wszystko razem tworzy to jednak
mieszankę na miarę naprawdę dobrej powieści. Na tyle dobrej, iż mam ochotę jeszcze
posmakować twórczości pani Krystyny Januszewskiej.
A wy? Dacie się skusić?