Właśnie czytam najnowszą powieść Mai Lunde "Ostatni". Pamiętasz zapewne, jak wspominałam ci o dwóch jej poprzednich książkach w postaci "Historii pszczół" i "Błękitu". Tak, to które mnie naprawdę zauroczyły. Zwłaszcza "Błękit". Wszystkie one należą do tzw. tetralogii Mai Lunde, serii powieści, w której spotkamy się z dość postapokaliptyczną wizją świata.
"Ostatni"
nie jest powieścią w żaden sposób powiązaną z poprzednimi historiami.
Jest samodzielną i niezależną historią, składająca się niejako z trzech
innych opowieści wykreowanych na przestrzeni kilku wieków. Pierwszy z
nich to schyłek XIX wieku, gdzie niejaki Wolff i zoolog Michaił, którzy
na wieść o odkryciu legendarnego gatunku jedynych na świecie dziko
żyjących koni, udają się na dzikie stepy Mongolii, by tam schwytać i
posiąść ten cenny nabytek. To takie ludzkie — mieć władzę. Zdobyć.
Podporządkować sobie coś. Zniewolić. Dla sławy, pieniędzy, prestiżu. Za
to bez pytań o "jutro".
Ponad
sto lat później do akcji wkracza Karin. Kobieta, która za cel wyznacza
sobie przywrócenie dzikom koniom wolności. Ma to sens. Śladami
pierwszych bohaterów wyrusza więc do Azji. Zadanie nie jest łatwe. W
oczach przyrodniczki, warte jednak każdych starań. Świat się zmienił.
To, co łączy te trzy historie to konie. Konie będące w pewien sposób symbolem istnienia. Fundamentem dla trzech przeplatające się i uzupełniających wzajemnie historii o ludziach i otaczającym ich świecie. O ich ułomnościach, relacjach i cenie, jaką przyjdzie im zapłacić za błędy ludzkości. Nie chcę wchodzić w szczegóły powieści, bo to każdy musi odkryć sam. Mam nadzieję, że i Ty się skusisz. Wtedy posmakujesz bycia tam, gdzie rodzi się dobro i zło. Gdzie czai się niebezpieczeństwo i gdzie rodzi się nadzieja.
Godny uwagi jak mi się wydaje w twórczości pani Lunde, a konkretnie w przypadku tej książki jest sposób, w jaki autorka połączyła ze sobą te historie, tworząc swoistą sagę, opowieść ciągnącą się przez wieki. W jak subtelny sposób daje znać człowiekowi o jego nagannej wręcz postawie. Bohaterem zaś w konsekwencji wydaje się, być nie sam człowiek a przyroda i konie, które zdane są nie tylko na łaskę natury, ale i człowieka. Który paradoksalnie sam też przecież nierozerwalnie trwa w otoczeniu natury, od której jest uzależniony, a którą wciąż niszczy. To może brzmi, jak zapowiedz zbiorowego samobójstwa, ale tak właśnie jest. "Ostatni" nie zwodzi nas ułudą. Mówi, jak było, jak jest, i jak będzie.
A winny jest temu człowiek. Jego egoizm, brak empatii i życie w pogoni za marzeniami. W zapomnieniu o tym, co najważniejsze. Pod tym względem powieści Mai Lunde są ponadczasowe. Skrywają w sobie piękno słowa, jak i rozpacz myśli. Smutne i jakże prawdziwe. Trudne, aczkolwiek warte przeczytania.
Tobie jednak zostawiam decyzję o lekturze tej książki. Nie myśl jednak, że porzucam jej temat.
Za książkę dziękuję Wydawnictwu LITERACKIE