"Lewgenda ludowa" Karolina Derkacz



Kilka zdań o Karolinie Derkacz, które czytelnik znajdzie na skrzydle okładki jej debiutanckiej powieści pozwala przypuszczać, że to dopiero początek jej wielkiej kariery. Autorka podejmowała się bowiem w swoim życiu wielu już form wyrazu artystycznego i to z sukcesem. Wciąż jednak pełna jest pomysłów, które ogranicza tylko jej wyobraźnia. Stąd też próba przeniesienia ich na papier, który jak wiadomo przyjmie wszystko i nie będzie stawiał barier jak teatr czy kino. Efektem jej twórczych zapędów jest "Legenda ludowa" - pierwszy tom nowej serii, która łączy w sobie zarówno kryminał, fantastykę jak i tę specyficzną swojskość, znaną tylko polskiej prowincji. Pełną ludowych wierzeń, czarów i wybornego humoru.

To właśnie w tej powieści, ta mieszanka gatunkowa była kluczem, do tego bym sięgnęła po książkę. Zwyczajnie mnie ona zaintrygowała. Widziałam w niej szansę otwarcia się na nowy gatunek literacki, którego jak dotąd skutecznie unikałam. W efekcie dobrze się bawiłam. Czego życzę każdemu, kto po tę historię sięgnie. A sięgnąć po nią winni z pewnością fani historii osnutych wokół czarownic i wilkołaków. Ludowych wierzeń. Ale również i Ci, którzy lubią zagadki detektywistyczne i nie boją się puścić wodzy fantazji, która przeniesie ich wprost do Wisłowic. W oczach Baśki do "głupiej wsi", w której nic się nie dzieje. Gdzie mieszkańców z marazmu wyrwać może nawet dźwięk telefonu. Jedynego współczesnego urządzenia, które zawitało do tego miejsca. Gdzie wiara katolicka miesza się z pogańskimi praktykami, a nocą słychać dźwięki z zaświatów. Gdzie medycznym guru jest zielarka mieszkająca w leśnej głuszy.

Tam też od pokoleń mieszka rodzina Sosnów, której spokój pewnego dnia zakłóca właśnie dźwięk telefonu. Nie należy on bowiem do ich codzienności. Mieszkańcy Wisłowic raczej stronią od technicznych doskonałości. Chwile później wiadomość przekazana przez jedną z mieszkanek, zwaną potocznie "Obszczydupką" burzy całkowicie spokój lokalnej społeczności. Zaginęła mianowicie jej córka. Prawdziwy strach pada jednak na mieszkańców Wisłowic dopiero z chwilą odnalezienia dziewczyny, na ciele której widnieją ślady wilkołaka.  Wkrótce potem ofiarą domniemanego stwora pada kolejna dziewczyna. Sołtys wsi nadal jest jednak bardzo sceptyczny wobec pogłosek, które nawiedziły jego okolicę. Zgłasza więc sprawę napaści oficjalnym organom ścigania, co sprowadza do Wisłowic ekscentrycznego komisarza Radzkina. Nie podoba się to mieszkańcom, ale wyjścia nie mają. Sprawa napaści na młode kobiety toczy się więc dwutorowo. Radzkin sobie, oni sobie, co z czasem wywołuje fale kolejnych konfliktów, ucieczek, pościgów i odprawianych rytuałów. Do wiadomości czytelnika dociera też fala legend i mitów, których bohaterami stają się nie tylko Wilkołaki, ale i wiedźmy, jędze, demony, szatani, chochoły, a nawet baby cmentarne.

W to wszystko, bez cienia wątpliwości wierzy Jadwiga Sosna. Typowa przedstawicielka zabobonnej wsi, która we wszystkim co miastowe widzi natomiast czyste zło.  Bezsprzecznie wierzy też w słuszność własnych postaw, które ni jak się jednak mają z poglądami jej męża. Zdzisław wydaje się, być bowiem wyjątkowo rozważnym człowiekiem. Myślącym i przenikliwym. Jest też swoistym buforem pomiędzy żoną i córką, którą fascynuje życie w wielkim mieście. Ale to nic dziwnego, bo Baśka ma dopiero piętnaście lat i ciekawa jest niemal wszystkiego. Marzą jej się wielkie przygody i wyrwanie spod skrzydeł zabobonnej matki. Korzysta zatem z każdej chwili, by być tam, gdzie coś się dzieje, co nie zawsze wychodzi jej na dobre.

Członkowie rodziny Sosnów stają się tym samym czołowymi przedstawicielami polskiej wsi zaściankowej, w której dominują plotki i zabobony. Zamkniętej społeczności kiszącej się we własnych brudach i zależnościach. Stąd też powieść ta pełna jest obyczajowości i to nie tylko tej związanej ze światem fantasy, ale i tej wyjątkowo nam współczesnej, z której wciąż przebija się swoista dulszczyzna.

Karolina Derkacz nie poskąpiła nam też dozy dobrego humoru w powieści. Zarówno tego językowego jak i sytuacyjnego. Proszę sobie np. wyobrazić akt oskarżenia Zielarki dotyczący prowadzenia pojazdu bez prawa jazdy, do tego jeszcze pojazdu będącego nielegalnym środkiem transportu - zwanym miotłą marki Romet. Zaskakujący jest natomiast nieco język niektórych z postaci, (co w najmniejszym stopniu nie ujmuje powieści), którzy to mimo swego pochodzenia używają w swej mowie dość wyrafinowanych słów, a ich wiedza wręcz zaskakuje. Są zatem nie tylko pełni sprzeczności, ale i intrygują. Bawią i sieją niemały zamęt.  A co najważniejsze nadają charakteru "Legendzie ludowej". Bawią również pytania Basi, która w sposób przenikliwy zadaje swej matce trudne pytania względem wiary i obyczajów, co prowadzi również do refleksji. Jest jednak coś czego mi zabrakło w tej historii. Coś, co nie pozwoliłoby mi w pełni delektować się jej treścią. To emocje, których autorka niestety nie zdołała w pełni we mnie wyzwolić. Mimo wszystko jestem dla niej na tak, a z ciekawości sięgnę nawet po tom drugi serii.

Stąd też "Legenda ludowa" Karoliny Derkacz to w moim mniemaniu zajmująca powieść przygodowa, będąca swoistą mieszanką panującej nam rzeczywistości połączonej z baśnią. Mieszanka prawdy i legend.

 

Sztukater.pl 

Popularne posty z tego bloga

"OSTATNI ROZDZIAŁ" - Katarzyna Kalista

"KSIĘGA BEZIMIENNEJ AKUSZERKI" - Meg Elison

"SEMIRAMIDA" Ewa Kasala