"SIŁA MIŁOSCI" - Anna Sakowicz
Prawdziwa i smutna historia miłości, która ma tyle samo blasków co cieni.
"Miłość" to wielkie słowo. Stąd też
pewnie wzbudza tyle emocji. Dotyczy tylu spraw w życiu i ma tak wiele twarzy.
Jedna z nich ujrzała światło dzienne dzięki powieści Anny Sakowicz "Siła
miłości". Sam tytuł - może i banalny - ale za to w połączeniu z
przecudowną okładką i bardzo sugestywną grafiką z dzieckiem na huśtawce w barwach natury w tle, mówi nam o tej historii znacznie więcej. Nie sugeruje nam kolejnego romansu
(choć tego też nie brak w powieści) ale daje nam zapowiedź rodzinnej historii,
która w konsekwencji nie tylko wzrusza, ale jest w stanie wywołać w czytelniku naprawdę wiele
skrajnych emocji, iż zapomnieć o niej będzie nie sposób. Do tego jest to
opowieść oparta na prawdziwych wydarzeniach. Wielu z jej bohaterów ma swoje
pierwowzory w rzeczywistości. Podobnie jak przedstawione przez autorkę
zdarzenia. Anna Sakowicz zapewnia, że nie przerysowuje faktów i nie są one fikcją, choć jak sama mów, chciałby by właśnie takim były. Zmyśloną
historią, która nigdy miejsca nie miała. Niestety - jest jest jak jest. Fakt ten sprawia, że
większość z nas - czytelników - zupełnie inaczej będzie odbiera powieść. Patrzy na nią innymi oczami.
Staje się widzem wydarzeń z własnego podwórka, a historia Malwiny i jej
rodziny jest w stanie mocno nadgryźć jego postrzeganie świata. To już nie jest literacka rozrywka, dla zabicia czasu. To swoisty reportaż z życia w fabularnej formie.
Malwina i Adam Ostrowscy od lat pełnią rolę rodziny zastępczej. Przez ich dom przewinęło się już wiele dzieci. Zbyt wiele patrząc na los jaki je spotkał. Wychowują również dwójkę własnych pociech Stefanię i Macieja. Pewnego dnia do ich domu trafia niemowlę. Kacper, z którym od samego początku nic nie idzie jak należy. Może dziwnie to brzmi, ale historia tego właśnie chłopca nie należy do zwyczajnych. A może jednak? Już sama nie wiem. Najpierw walkę o prawa do dziecka wytoczyła jego babka. Jej przegrana była do przewidzenia. Niestety pozbawienie praw do opieki biologicznej rodziny Kacpra nie przesądził o jego losie. Na szybką adopcję chłopca wciąż nie było szans. Nikt nie chciał dziecka z zaburzeniami intelektualnymi, które ujawniały się z każdym rokiem coraz mocniej. Mimo wielu starań państwa Ostrowskich i poświęceń z ich strony nie sposób było opanować niektórych skłonności Kacpra, w tym upodobania do przemocy. Krzywdził zwierzęta. Znęcał się nad słabszymi i nie szczędził własnej agresji nawet wobec dorosłych. Im był starszy tym bardziej niebezpieczny. Nie było też prostych odpowiedzi co dalej.
A im głębiej zanurzamy się w powieść tym coraz więcej smutnych faktów do nas dociera. W tym też obrazów patologii. Zarówno tej rozgrywającej się w czterech ścianach rodzinnego domu jak i polskiego systemu prawnego. Znieczulenia, ludzkiej nieświadomości, pogardy a nawet piętna, kreowanego ludzką ręką. Obraz opieki społecznej w takim wydaniu to porażka. Podobnie jak i świadomość niektórych z nas. Ludzi zdolnych wydawać opinie bez choćby podstawowej wiedzy w danym zakresie. To co jednak poruszyło mnie najbardziej w tej historii to relacje Malwiny i jej biologicznych dzieci. Początkowo dorastających nastolatków, a potem dorosłych już ludzi. Ich stopień zrozumienia, tolerancji, zaufania i wzajemnej miłości, choć niestety obarczony również tęsknotą, żalem i poczuciem odrzucenia. Koniecznością wyborów. Walką o uwagę i pieszczotę, a w konsekwencji strachem o bezpieczeństwo kolejnych pokoleń rodziny Ostrowskich. Tym sposobem ujawnia nam się w powieści również wątek dotyczący "bezpieczeństwa" w szeroko pojętym znaczeniu. Jak również odpowiedzialność nie tylko za siebie, innych ale i decyzje, które podejmujemy każdego dnia naszego życia.
Kolejnym elementem powieści Anny Sakowicz,
który zarazem zaskoczył mnie, jak i sprawił, że historia ta stała się w moim odczuciu wyjątkowa, to jej forma podania tematu. Styl w jakim został on zamknięty. Czuły i
delikatny, ale nie mdły. Głęboki, choć bez dosadnych treści. Inteligentny.
Pozwalający ujrzeć własne emocje i siebie samego. Pełen gracji i taktu. Stonowany.
Zwięzły. Bez niepotrzebnych dywagacji. Po prostu ujmujący. Podobnie jak i cała
ta historia. Zarówno ta prawdziwa jak i ta zmyślona. Tą jest bowiem historia
Lilianny, która powstała zapewne po to, by dać rezonans tej pierwszej. Jest
jednak równie zajmująca co historia Malwiny i Kacpra. Lilianna jest bowiem dziennikarką, która ma napisać artykuł na temat rodzin zastępczych. W ten sposób trafia na rodzinę Ostrowskich, a w pamięci przywołuje własne wspomnienia. Równie trudne co decyzje, z którymi przyjdzie się zmierzyć jej bohaterom. Dziennikarka boryka się również z osobistymi problemami. Z przeszłością, która nieco nadszarpnęła jej postrzeganie miłości, ale być może nie jest jeszcze za późno, by zrozumieć czym jest prawdziwa miłość i jaką ma moc.