Lekcja Chemii - Bonnie Garmus
Nie ma nic piękniejszego w
literackim świecie, jak książka za książką, która zachwyca. Zwłaszcza to trochę
z przypadku, bo o Bonnie Garmus dotąd nie wiedziałam nic. Dziś jestem jej
wielką fanką. Fanką "Lekcji chemii" i Elizabeth Zott. Powieści przetłumaczonej
na 39 języków, która skradnie, w co nie wątpię, serca milionów czytelniczek. A
najgorsze co może was spotkać w obliczu tej historii to jej koniec.
Zaryzykujecie zatem czytanie jej?
Elizabeth Zott to kobieta jakich mało nie
tylko w literaturze, ale i w codziennym życiu. Postać z niebywałą charyzmą,
która ma odwagę kroczyć przez życie zgodnie z własnymi zasadami. Zasadami,
które są również pełne szacunku wobec drugiego człowieka i jego poglądów. Ona
nie boi się mówić tego co myśli, tego co czuje i postępować tak jak trzeba, nie
tak jak wyznaczają to kanony społeczne, które normalniej w świecie mówiąc
często są do d... Takie bowiem były w latach 60-tych i takie są też i teraz.
Zmienia się tylko ich kształt. A gdzie sens i logika? Kobieta przecież też człowiek
i może mieć swoje pasje.
A pasją Elizabeth Zott jest nauka, a
dokładniej mówiąc chemia. Nie dane jest jej jednak ukończyć w pełni studiów z
tytułem doktora. Pełna szacunku do siebie i własnych wartości nie załamuje się
jednak. To w końcu nie ona jest winna zaistniałej sytuacji. Nie kipi też
zemstą, bo ta miała postać natychmiastową, w postaci dobrze zaostrzonego ołówka
wbitego w ciało jednego z jej przełożonych. Mimo to udaje jej się pracować w
laboratorium i o dziwo odnosić pewne sukcesu. Tyle tylko że męski świat pełen
szowinistów, stłamszonych i zazdrosnych kobiet wciąż daje o sobie znać, dając
Zott kolejnego kopa. Jej jednak nic nie złamie, bo ma w końcu obok siebie kogoś
kogo może naprawdę kochać.
Tworząc "Lekcja chemii" autorka
może chcący, a może jednak nie, powołała do życia powieść będącą jedną z
najważniejszych lekcji, jakie winien przejść człowiek. Lekcje konsekwencji,
która pozwoliła bohaterce tej historii sprawować niejako władzę nad własnym
życiem. Wszystkie jej działania miały bowiem daleko idące następstwa. To one ją
hartowały. Dawały poczucie wygranej, nawet w najgorszych chwilach jej życia.
Była też kobietą, która odważnie przeciwstawiała się konwenansom lat
sześćdziesiątych. Nie wdawała się w romanse, za to trwała w związku pozamałżeńskim.
Miała nieślubne dziecko i była kobietą naukowcem. Swoje myśli wyrażała bez
owijania w bawełnę. Przysparzało jej to wielu wrogów, ale i fanów, co odbijało
się również na jej karierze naukowej. Miała bowiem w sobie to coś, co drażniło
męskie ego. Kobiety za to ja kochały. No może z wyjątkiem tych, które
przesadnie we wszystkim widziały rolę Boga. Ona pozwalała uwierzyć innym
kobietą, że są wielkie. Wpływała na ich decyzje i postawy. A motywowała je do
tego prowadząc program kulinarny. Na własnych zasadach, bo jak się sami
przekonacie - gotowanie to czysta chemia i wyzwala ducha walki.
„Lekcja chemii” to jedna z
najcudowniejszych książek jakie przeczytałam w swoim życiu. Mądra, szlachetna i
zabawna. Książka, której nie da się nie pokochać. Która żal odkładać. Przy
której można spalić garnki, śmiać się i płakać. Powieść przesiąknięta
stereotypami kulturowymi, w które kobiety dają się wmanewrowywać i co go
gorsze, utrwalają je. Jest to więc historia przesiąknięta kobiecością i
wrażliwością, która dotyka niemal wszystkich aspektów naszego życia. Począwszy
od relacji rodzinnych, nauki, kariery, rodzicielstwa, miłości i związków,
również tych pozamałżeńskich. Przyjaźni i zwykłej codzienności. To połączenie
dramatu, historii i dobrego humoru tworzy naprawdę błyskotliwą powieść.
CZYTAJCIE JA!
I niby dlaczego Elizaneth Zott
nazywa się „chemikiem” a nie „chemiczką”. Ten dylemat współczesnego świata, był
jej całkiem obcy. Nie to było ważne. Nie to, jak ją nazywano, ale kim była
naprawdę.