"Znajda" Katarzyna Kielecka
Są bajki dla dzieci i są bajki dla dorosłych. To jedna z nich. Opowieść o kobietach, których smutek, ból i cierpienie ustąpiły z czasem miejsca szczęściu. O kobietach tu i teraz. Takich jak my i nasze babcie.
"Znajda" Katarzyny
Kieleckiej to powieść dualna. Historia bardzo współczesna i ta z przeszłości.
Mocno obyczajowa i historyczna zarazem. Historia Matyldy i Zosi, które los
zdaje się połączył ze sobą zupełnie przypadkowo. Nie stałoby się to jednak,
gdyby nie dobroć młodej kobiety, jej empatia i współczucie. Z drugiej zaś
strony niezwykła wrażliwość i otwartość starszej pani. Zanim obie kobiety los
zetknął ze sobą w jednym z łódzkich tuneli, nie miały one pojęcia o własnym
istnieniu. Z czasem jednak stały się sobie bliskie, niczym babcia i wnuczka, a wszystko
to za sprawą Lolka. Chłopca, którego wojna doświadczyła wyjątkowo brutalnie.
Podobnie zresztą jak i Zosię. Ta jednak miała przez całe swoje życie poczucie
przynależności do rodziny. Lolek za to nieustannie borykał się z traumą utraty
najbliższych mu osób.
Wiara potrafi jednak czynić
cuda, czego dowodem jest niezwykłe spotkanie Zosi i Lolka. Spotkanie
zainspirowane przez młodych ludzi, trzydziestolatków, dla których rodzina to
coś więcej niż tylko więzy krwi. Te czasem paradoksalnie, bywają drogą ku rozpaczy.
Tego właśnie doświadczyła Matylda, której związek przechodzi bardzo burzliwy
czas, a i własna rodzicielka nie szczędzi jej trosk. Tam jednak, gdzie umiera
jedno, rodzi się drugie. Inne. Lepsze. Być może nawet na całe życie.
Obserwując fabułę "Znajdy"
z niepohamowanym uporem muszę stwierdzić, że jest to opowieść o miłości.
Miłości bardzo różnej. O dramacie, widzianym zarówno oczami dziecka, jak i
dorosłej kobiety. O rozczarowaniu życiem i ludźmi. O zdradzie i wybaczeniu. O
tęsknocie. Przyjaźni i zaufaniu. I chemii pomiędzy ciałami. Typowa powieść
obyczajowa, przeplatana wątkami historycznymi z czasów drugiej wojny światowej
i tuż po niej. Historia napisana z perspektywy dzieci. Dwójki rodzeństwa,
których dotknęło wiele złego. których świadomość i lęki były często zgoła inne
od tego co wiedzieli i odczuwali dorośli. To historia ich marzeń. Tych dziecięcych
i tych, które towarzyszyły im potem przez resztę ich dni. Historia smutna, ale
bardzo prawdziwa. Podobnie rzecz ma się w przypadku Matyldy i Jakuba. Ich życie
też nie rozpieszcza. Maja w sobie jednak na tyle siły by swoim dobrem i energią
obdarzyć parę staruszków.
Historia "Znajdy" nie
jest mimo to dziełem, które w jakikolwiek sposób wpłynęło na mnie, choć nie
przeczę, że przeczytałam ją z dużą dozą przyjemności. Nie było jednak głębokich
westchnień, łez wzruszenia czy zarwanych nocy. Jej rytm był bardzo spokojny i
jednolity. Bez wzlotów i upadków, co z pewnej perspektywy budzi mój ogromny do
niej szacunek. Musze jednak przyznać, że z większym entuzjazmem śledziłam losy
Zosi i Matyldy we współczesnym świecie, niż Lolka i jego rodziny dawno temu.
Miałam też niedosyt Zosi tu i teraz. Jej historię odebrałam bowiem jako tło.
Pretekst do wykreowania nowej bohaterki. Blado wypadała ona na tle Matyldy i
jej problemów, ale taki zapewne był zamysł autorki, która świetnie sobie radzi
w kreowaniu powieści obyczajowych i kobiecych. Wiele z nich już zresztą za mną.
"Znajda" mimo wielu
towarzyszących jej walorów, nie jest jednak moja ulubioną powieścią Katarzyny
Kieleckiej. Dziękuje jednak za kilka nowych faktów historycznych i szanse na
nowe spojrzenie na miasto, które do tej pory były dla mnie tylko mapą ulic i
budynków. Dziś ma ono swoją historię, która jak widać wciąż inspiruje.