"KREW Z KRWI" - Przemysław Piotrowski

Po książki Przemysława Piotrowskiego sięgam w ciemno. Tak było od chwili przeczytania jego debiutanckiej powieści "Kod Himmlera". Potem nie mniej zaskoczyła mnie "Drogą do piekła", która była wyjątkowo dobrą, ale i zarazem pełną brutalności i okrucieństwa powieścią. Seria z Igorem Brudny to kolejna miła niespodzianka, serwująca bohatera, którego z czasem traktuję się niczym starego druha, który zapada w pamięci jak mało kto.

Kolejnym wielkim zaskoczeniem okazała się też najnowsza jego powieść "Krew z krwi". Książka inna niż wszystkie, które dotąd wyszły spod pióra autora. Powieść nieszablonowa, której nie sposób przyporządkować żadnemu gatunkowi, choć najwięcej czerpie z kryminału i thrillera. Sporo w niej jednak elementów bliskich powieści obyczajowej, społecznej i psychologicznej, a dzieje się tak za sprawą jej dwóch bohaterów: ojca i syna, których więzi można im pozazdrościć, tyle że nie życia.

Daniel Adamski jest bowiem ojcem samotnie wychowującym chorego syna. Diagnoza — rdzeniowy zanik mięśni typu trzeciego -w skrócie SMA. Nie jest śmiertelna. Można z nią żyć, ale... Adamskiego nie stać na drogie leczenie. Co gorsza, kolejna diagnoza dotycząca zdrowia Leosia to: guz mózgu. Pisarstwo nie przynosi jednak kokosów, a dorywcza praca w Uberze też niewiele pozwala odłożyć. Zbiórki pieniędzy na leczenie syna stoją zaś w miejscu. Takich dzieci jak Leoś jest znacznie więcej i on to wie. Nie zamierza jednak chować głowy w piasek. To jednak nie koniec jego kłopotów. Okazuje się bowiem, że ktoś wykorzystuje jego powieści do zabijani i robi to dokładnie tak, jak on to opisał w "Motylu". Kto jest pierwszym podejrzanym? Oczywiście Daniel Adamski. Tak też i zaczyna się niepokojąca gra Adamskiego z policją i morderczym wielbicielem jego książek.

Książka inna niż wszystkie, ale równie dobra, jak poprzednie. Z zakończeniem, którego najmniej się spodziewałam. Taktycznie perfekcyjna. Oniemiałam wręcz z wrażenia. Zajmująca tak bardzo, iż nie zrobiłam żadnej notatki i zakreślenia, bo goniłam za finałem niczym zahipnotyzowana. Jestem pełna szacunku to tej książki i stylu, który w niej autor prezentuje. Męskiego punktu widzenia, szczerego i chłodnego spojrzenia na temat, które mimo to wzrusza. Nie wyciska jednak łez. Nawet kiedy płacze sam Adamski, a Leoś zmęczony bólem zasypia w jego ramionach. Emocje towarzyszące tym scenom są bowiem niczym imadło — ściskające duszę i serce, ale nie pozwalająca na chwile słabości. To trochę tak jakbyśmy chcieli utożsamić się z bohaterem i w jego imieniu trzymali się w garści. Nie pozwala więc na płacz, na rozczulenie. Piotrowski trzyma nasze emocje w ryzach i robi to szalenie skutecznie, celowo, pozwalając tylko ciekawości sięgnąć zenitu. W ogóle mam wrażenie, że autor, używając taktownej narracji i kluczowego podejścia do fabuły świetnie manipuluje nie tylko faktami, ale i samym czytelnikiem, który do końca będzie bił się zapewne z myślami, czy Daniel zabił, czy też nie. Jego podejrzenia będą falować i zmieniać się z każda kolejną sceną. A na koniec... Na to nigdy bym nie wpadła. 

Miłość zaś i rodzicielski poświęcenie, które również przyświeca tej historii, daje za to smutny obraz polskiej rodziny skazanej na cierpienie. Odsłania patologię systemu. Bezsilność człowieka w obliczu choroby i to coś... Coś, co wyzwala w nas mimo wszystko siłę do walki. Nadzieję.
Koniecznie przeczytajcie, nawet jeśli nie jesteście fanami kryminałów. Poznajcie historię, której nie sposób będzie zapomnieć. Historię, która potwierdza fakt, iż wyobraźnia Piotrowskiego nie zna granic i wciąż może nas zaskakiwać.

Za książkę dziękuję Wydawnictwu CZARNA OWCA  



Popularne posty z tego bloga

"OSTATNI ROZDZIAŁ" - Katarzyna Kalista

"JA I ŚWIAT. INFORMACJE W OBRAZKACH" - Mireia Trius, Joana Casals

" Płomienie" Daniela Krien