"Ewangelia dzieciństwa" - Lydia Millet

Niewielka, niełatwa, niecodzienna i nie do zapomnienia historia, która może śnić się po nocach. Proza, o której można rozmawiać godzinami. Niepokojąca wręcz. 

Wiele lat temu, kiedy każdy z nich miał jeszcze głowę pełną marzeń przyjaźnili się. Razem studiowali. Teraz postanowili na powrót zrobić coś szalonego. Wynajęli wspólnie dom na całe lato. To miał być ich ostatni wyskok. Zapomnieli tylko, że nie są już sami. Mają mężów, żony i dzieci, których nikt nie pytała o zdanie. Postawili je przed faktem dokonanym, nawet jeśli były już prawie dorosłe. Szaleństwo rodziców wyrwało je z dobrze znanego im świata. Świata komputerów, laptopów, komórek i życia w ich świecie. Niektórzy czuli się niemal jak więźniowie zamknięci w analogowej rzeczywistości. Ale i temu dali radę. Wymyślili zabawę, która miała pozwolić im przetrwać. Udawali. Szukali. Byli uważnymi obserwatorami i kryli się z własną tożsamością. 

Wciągnęli w nią rodziców. "I trzymali ich na krótko. Należało ich dyscyplinować. Kradzieże, szyderstwa, skażenie jedzenia i napojów. Nie zauważyli tego. A my uważaliśmy, że kary są współmierne do wykroczeń. najgorsze z przestępstw trudno jednak było zdefiniować, a zatem także wymierzyć odpowiednią karę: chodziło o sam fakt, że istnieją. O esencję ich jestestwa". 

A potem przyszedł huragan i zniszczył część domu w której obecnie przebywali. Burza okazała się niemal katastroficzna w skutkach. Wszyscy na szczęście przeżyli. Mieli tylko inną świadomość tego co się stało i co należy zrobić w następnej kolejności. Kiedy więc rodzice pogrążali się w upojeniu alkoholowym i nie tylko w nim, dzieci zebrały swe siły i uciekły. Miały inny cel. Inne wartości nimi kierowały.

Przyznam się wam, że nie jest mi łatwo pisać o tej książce, tak jak i niełatwo było mi ją sobie przyswoić. "Ewangelia dzieciństwa" jest bowiem historią pełną bólu. Metafor i symboli, których chyba jeszcze nie wszystkie odkryłam. Jest (była dla mnie) trudna w odbiorze. Autorka nie snuje bowiem ani prostej historii, ani takiej w której wszystko podane jest na tacy. Nie mówi wprost. Zmusza do zastanowienia się. Pochylenia się nad fabułą. Nad każdym z wątków. Były momenty, w których odrzucała. ale tylko na chwilę. Irytowała. Była jednak na tyle oryginalna, że nie dało się jej opuścić na dłużej. Intrygowała. Czytałam ja jednak bardzo długo. Fragment po fragmencie. Czułam się jakby zapuściła we mnie korzenie. Dziwne to było doświadczenie, choć uważam je za cenne.

"Ewangelię dzieciństwa" wydaje mi się wymykać wszelkim gatunkom. Stanowić ten trzon literatury, który zdobędzie sobie tyle samo zwolenników co przeciwników, a to tylko dlatego, że jej rozumienie może odbyć się na wiele sposobów, choćby z uwagi na odwołania się do elementów biblijnych i niekończącej się symboliki powieści, która w swój niepowtarzalny sobie tylko sposób rysuje obraz społeczeństwa pełnego rozczarowań, upadku wartości i priorytetów i zwykłej moralności. Z której  wybrzmiewają głosy mówiące o różnicy pokoleń, przeczące wszelkim zmianom klimatycznym oraz postępującemu braku wiary w siłę jednostki. 

Na koniec jeszcze tylko kilka słów o autorce, tej niecodziennej historii, o której trudno będzie zapomnieć, o ile dotrzemy do jej końca. Wrażenie, które może bowiem zostawić po sobie, będzie albo ogromne, albo nijakie. Tymczasem Lidia Millet ma na koncie już kilkanaście powieści. Niestety tylko tę w polskim wydaniu. Co być może niebawem się zmienia. Zarówno za sprawą tej książki, jak i nominacji do National Book Award.

Fragment książki dostępny na stronie Wydawnictwa Czarna Owca:


Popularne posty z tego bloga

"OSTATNI ROZDZIAŁ" - Katarzyna Kalista

"JA I ŚWIAT. INFORMACJE W OBRAZKACH" - Mireia Trius, Joana Casals

" Płomienie" Daniela Krien