"CHOLENA KSIĄŻKA" - Magdalena Czmochowska
„Cholerna książka” - dosłownie i w przenośni. Magdalena Czmochowska
odbiera rzeczywistość wszystkimi zmysłami i pisze o niej w dość
niekonwencjonalny sposób. Z wykształcenia grafik. Artystka awangardowa,
której powieść niestety nie wywołała we mnie salw emocji, na które
skrycie liczyłam. Nie oznacza to jednak, że książka jest niepoprawna,
zła czy jak by to jeszcze inaczej nazwać. Powtarzam to wielokrotnie,
zwłaszcza przy wielu moich wypowiedziach dotyczących książek, które
niezupełnie przypadły mi do gustu. Inaczej mówiąc „Cholerna książka” to powieść, która nie zachwyciła mnie. Aczkolwiek...
Nie jestem jednak krytykiem literackim, by swoją ocenę uznawać za ostateczną, czy choćby właściwą. Mogę co najwyżej komentować i to też czynię.
Zdaje sobie jednocześnie sprawę ze zmienności gustów – nawet własnych. Jak dziś bowiem pamiętam fascynację książkami Helen Fielding i sama Bridget Jones, która zaskarbiła sobie serca wielu czytelników. Dlatego też dałam się namówić i na tę powieść, która mało tego, że polska to jeszcze bardziej współczesna.
Od tamtej pory minęło jednak sporo czasu. Zmieniłam się ja, moje otoczenia i jak widać mój smaczek literacki. Książka okazała się dla mnie dość nieprzystępna. Brak fascynacji nią sprawił, że byłam w stanie czytać zaledwie po kilka, kilkanaście kartek dziennie, co było nieco frustrujące. Poczucie obowiązku wzięło jednak górę. Oczywiście, były w niej i takie fragmenty, które bardziej wciągały i wprowadzały moje zmysły na właściwe dla niej tory. Czyli potencjał jest – a to oznaka, że być może w innym czasie, o innej porze roku lub w innym zestawieniu osobistych spraw ta powieść rozbawi mnie i zachwyci. Niestety nie dziś. Ja naprawdę to wierzę – bo dlaczego by nie? Nieznane są przecież nasze losy. A i powieść sama w sobie jest zabawna – tego jednego nie można jej odmówić.
Magdalena Czmochowska ma dość specyficzny styl pisania. Owszem – nieco przypominający niegdyś popularną serię o Bridget, jednak zgoła od niej odmienną i daleką moim oczekiwaniom. Zwyczajnie mówiąc – nie zaiskrzyło między nami. Zbyt szorstki język, za to pełen rzeczy i zdarzeń, które z czasem odrobinę nudziły. Nieco fragmentaryczna zaś fabuła powodowała, że permanentnie uciekałam od niej myślami. A może na odwrót? Mój brak skupienia powodował jej powierzchowność?
Myślę jednak, że to będzie jedna z tych książek, która jednych rozkocha w sobie na zabój, a do innych podejdzie ze sporym dystansem. Może to i dobrze. Odmienność musi być. Dzięki temu i my mamy wybór. Dlatego też nie będę ani Was uparcie przekonywała do przeczytania „Cholernej książki” ani wam tego odradzała. Kto wie może sama za kilka miesięcy albo lat znajdę w niej na powrót coś, co mnie w niej urzeknie prócz samej Małgośki – super babki. Bo Małgośka, to ktoś taki jak my same. Czasem nieporadna, czasem szalona, raz kochająca na zabój innym razem pełna nienawiści – kobieta! Pechowa matka dwóch nastolatków, która wcale nie chce trwać w samotności. Rozwódka, która szuka partnera – najlepiej księcia z bajki – ale czy to możliwe? Zwłaszcza jeśli szuka się go w sieci? U jej boku wierne przyjaciółki, zawsze skore udzielić dobrej rady i gro mężczyzn, z którymi wdaje się w skomplikowane relacje. Choć akurat to słowo perfekcyjnie odzwierciedla tak naprawdę całe jej życie. Nie ma jednak tego złego, co by na dobre nie wyszło.
„Małgośka – mówią mi –
on niewart jednej łzy,
on nie jest wart jednej łzy.
Małgośka – kochaj nas –
na smutki przyjdzie czas,
zaśpiewaj raz, zatańcz raz!
Małgośka – tańcz i pij,
a z niego sobie kpij,
a z niego kpij sobie, kpij.
Jak wróci, powiedz: nie,
niech idzie tam gdzie chce,
hej, głupia ty, głupia ty, głupia ty”.
Oto refren piosenka, która moim zdaniem świetnie współgra z „Cholerną książką” i samą bohaterką. Chyba jednak nie było tak źle z tą powieścią, jak mi się początkowo wydawało. Całkiem sporo pozytywnych emocji we mnie. Wiecie co? DAJCIE JEJ SZANSĘ!
Za książkę dziękuję Wydawnictwu EDITIO