"SŁONE ŚCIEŻKI" - Raynor Winn
"Wreszcie
zrozumiałam, co zrobiła mi bezdomność. Zabrała każdą najmniejszą rzecz,
którą posiadałam, oskubała mnie do naga, uczyniła pustą kartką na końcu
częściowo napisanej książki. Dała mi jednak także wybór — mogłam
zostawić tę kartkę czystą albo z nadzieją dalej spisywać swoją historię.
Wybrałam nadzieję".
W ten oto sposób Raynor Winn razem z mężem podejmują decyzję o najbardziej szalonej wyprawie w ich życiu. Chcą przejść tysiąc kilometrów Szlakiem Południowo-Zachodniego Wybrzeża Wielkiej Brytanii. Przed nimi długie miesiące w drodze i pod namiotem. Dwoje ludzi na wąskiej ścieżce, wśród dzikiej natury i z dala od ruchliwego świata, który obdarł ich ze złudzeń i wystawił na próbę, której tak naprawdę nikt z nas się nie spodziewa.
Najpierw pada diagnoza o nieuleczalnej chorobie jej męża. Wkrótce potem komornik zajmuje ich dom i farmę. Los nie pozostawia im większego wyboru. Środków, którymi dysponują starczy zaledwie na jedzenie. Nie są już młodzi, ale to nie oznacza, że brak im odwagi. Wręcz przeciwnie — decydują się na przygodę życia. Kompletują najbardziej potrzebne rzeczy i ruszają w drogę. Nie wiedza co przyniesie im kolejny dzień. Jakim próbom zostaną poddani i z czym przyjdzie im się zmierzyć. Być może nawet nie wierzą w powodzenie swojej wyprawy — mimo to idą. Niewiele mają do stracenia. Wiele za to mogą zyskać. Na nowo odkrywają siebie samych i świat przyrody. Uczą się żyć od nowa. Kroczą do akceptacji tego, co jest. Są wolni naprawdę.
Przyznam szczerze, że powieść Raynor Winn, która jest niejako jej osobistym wspomnieniem z podróży, jaką odbyła, oczarowała mnie już samym faktem istnienia. Podziw dla odwagi bohaterów i ich decyzji nie był mi obojętny. Dlatego sięgnięcie po powieść było już tylko czystą formalnością. Na szczęście nie musiałam zbyt długo na nią czekać, dzięki życzliwości Wydawnictwa. Za to zdecydowanie więcej czasu poświęciłam jej lekturze niż większości powieści podobnych gabarytów.
"Słone ścieżki" nie są bowiem powieścią, przez którą płynie się niczym z górskim nurtem rzeki. Zapoznanie się z relacją z tej niezwykłej podróży, nasyconej pięknem natury przypomina raczej dryfowaniu po spokojnym morzu. Sprzyja delektowaniu się słowem, opisem i wnętrzem. Przyjemnie było zamknąć oczy, by wyobrazić sobie każdą scenę z ich życia i poczuć zew natury, który doświadczał ich każdego dnia. To było niczym odkrywanie smaków naszego bytu na nowo. Pozwoliłam im prowadzić się jak dziecko za rączkę. Była małą dziewczynką, która uczy się ludzi. Czułam zazdrość i szacunek jednocześnie. Podziw i strach. Wiele razy niosłam swe myśli, tam dokąd nie miałam odwagi dotąd nawet marzyć. Za to jestem wdzięczna tej historii.
Myślę, że to nie będzie książka, którą wystarczy przeczytać tylko raz. Biorąc zaś pod uwagę, to, dokąd zmierza nasz cywilizowany świat, i jak bardzo wysysa on z nas soki życia, "Słone ścieżki" mogą okazać się naszym mentalnym przewodnikiem. Wskazówką, znakiem, nadzieją.
Książka nie należy jednak do powieści z wartką akcją. To nie podróż pary nastolatków żądnych przygód. Jej atutem jest za to samo istnienie, prawda i dwoje niezwykłych ludzi, w dojrzałym wieku gotowych stawiać czoła nieszczęściu. Siła i ich hart ducha godny podziwu. POLECAM.
W ten oto sposób Raynor Winn razem z mężem podejmują decyzję o najbardziej szalonej wyprawie w ich życiu. Chcą przejść tysiąc kilometrów Szlakiem Południowo-Zachodniego Wybrzeża Wielkiej Brytanii. Przed nimi długie miesiące w drodze i pod namiotem. Dwoje ludzi na wąskiej ścieżce, wśród dzikiej natury i z dala od ruchliwego świata, który obdarł ich ze złudzeń i wystawił na próbę, której tak naprawdę nikt z nas się nie spodziewa.
Najpierw pada diagnoza o nieuleczalnej chorobie jej męża. Wkrótce potem komornik zajmuje ich dom i farmę. Los nie pozostawia im większego wyboru. Środków, którymi dysponują starczy zaledwie na jedzenie. Nie są już młodzi, ale to nie oznacza, że brak im odwagi. Wręcz przeciwnie — decydują się na przygodę życia. Kompletują najbardziej potrzebne rzeczy i ruszają w drogę. Nie wiedza co przyniesie im kolejny dzień. Jakim próbom zostaną poddani i z czym przyjdzie im się zmierzyć. Być może nawet nie wierzą w powodzenie swojej wyprawy — mimo to idą. Niewiele mają do stracenia. Wiele za to mogą zyskać. Na nowo odkrywają siebie samych i świat przyrody. Uczą się żyć od nowa. Kroczą do akceptacji tego, co jest. Są wolni naprawdę.
Przyznam szczerze, że powieść Raynor Winn, która jest niejako jej osobistym wspomnieniem z podróży, jaką odbyła, oczarowała mnie już samym faktem istnienia. Podziw dla odwagi bohaterów i ich decyzji nie był mi obojętny. Dlatego sięgnięcie po powieść było już tylko czystą formalnością. Na szczęście nie musiałam zbyt długo na nią czekać, dzięki życzliwości Wydawnictwa. Za to zdecydowanie więcej czasu poświęciłam jej lekturze niż większości powieści podobnych gabarytów.
"Słone ścieżki" nie są bowiem powieścią, przez którą płynie się niczym z górskim nurtem rzeki. Zapoznanie się z relacją z tej niezwykłej podróży, nasyconej pięknem natury przypomina raczej dryfowaniu po spokojnym morzu. Sprzyja delektowaniu się słowem, opisem i wnętrzem. Przyjemnie było zamknąć oczy, by wyobrazić sobie każdą scenę z ich życia i poczuć zew natury, który doświadczał ich każdego dnia. To było niczym odkrywanie smaków naszego bytu na nowo. Pozwoliłam im prowadzić się jak dziecko za rączkę. Była małą dziewczynką, która uczy się ludzi. Czułam zazdrość i szacunek jednocześnie. Podziw i strach. Wiele razy niosłam swe myśli, tam dokąd nie miałam odwagi dotąd nawet marzyć. Za to jestem wdzięczna tej historii.
Myślę, że to nie będzie książka, którą wystarczy przeczytać tylko raz. Biorąc zaś pod uwagę, to, dokąd zmierza nasz cywilizowany świat, i jak bardzo wysysa on z nas soki życia, "Słone ścieżki" mogą okazać się naszym mentalnym przewodnikiem. Wskazówką, znakiem, nadzieją.
Książka nie należy jednak do powieści z wartką akcją. To nie podróż pary nastolatków żądnych przygód. Jej atutem jest za to samo istnienie, prawda i dwoje niezwykłych ludzi, w dojrzałym wieku gotowych stawiać czoła nieszczęściu. Siła i ich hart ducha godny podziwu. POLECAM.
Za książkę dziękuję Wydawnictwu MARGINESY
8/10