"CZŁOWIEK, A NIE CZŁOWIEK" - Andrzej Duda
Są książki, które u jednych budzą podziw i szacunek, a u drugich nie
mogą wykrzesać najmniejszych emocji. Opowieści, wobec których rodzą się
dylematy i historie, których rzeczywistość bywa tak różna, jak i
odmienne są charaktery czytelników. Jedną z nich wydaje się "Człowiek, a nie człowiek"
Andrzeja Dudy. Książka, która wywołuje we mnie pewien dysonans
poznawczy. Dzieje się tak w obliczu wielu opinii i ocen innych jej
czytelników, które stawiają ja niemal na piedestale. Ja niestety nie
mogę zrobić tego samego. Nie wiem, czy to z powodu jej niezrozumienia,
czy też mojej mentalności, która, zamiast zachwytów, wywołuje raczej poirytowani. Markijana
Sowy — bohater powieści. Człowiek, który budzi tyle samo współczucia co
złości. Młody, przystojny mężczyzna. Syn Ukrainki i Polaka. Absolwent
Filologii Polskiej. Wykształcony i zdecydowany stawiać wyzwania życiu.
Przyjeżdża do kraju swego ojca. Życie jednak daje mu mocno w kość.
Dlaczego? Czyżby prześladował go pech? A może sam sobie jest poniekąd
winny. Rzeczywistość — to nie jest coś, w co wkraczamy nagle. Bez
przygotowania i wyobraźni na to, co może się stać. A jednak w przypadku
naszego bohatera — los wydaje się go zaskakiwać niemal na każdym rogu.
Do tego ze skutkiem, który niszczy jego życie. Bezduszność ludzi,
obojętność urzędników, brak empatii i dbałość o własne wygody — nie jest
niczym nowym w naszym świecie. A jednak zaskoczyła Markijana.
Nieprzychylność ta sprowadza go wprost na dworzec kolejowy w Gliwicach,
który staje się jego nowym domem. Zostaje okradziony. Okazuje się
wówczas, że nie ma nikogo, kto mógłby mu pomóc. Ale
czy to skazuje go na przegraną. Według mnie — nie. Młody człowiek —
owszem próbuje sobie radzić z życiową sytuacją na swój własny sposób —
ale jakże nieudolne i niepoprawnie.
Działania, jakie podejmuje w moim mniemaniu, są nierozsądne i spychają go otchłań bezdomności. Paraliżuje go chyba strach. Mężczyzna wydaje się bardziej zagubiony, niżby wskazywała na to jego sytuacja. Owszem, nie każdemu na co dzień zdarza się zastać w swoim dotychczas wynajmowanym lokalu inną rodzinę i nie mieć niczego przy sobie co poświadczałoby o własnej tożsamości, ale to wciąż nie koniec świata. Jego dramat rozpoczyna się jednak mimo to. Świat wokół biegnie do przodu. Ludzi, którzy przewijają się wokół niego, nie wiele zaś obchodzi. Pomoc bezdomnemu nie należy przecież do codzienności. Powszechnie panujące stereotypy, też robią swoje . Markijan zostaje więc ze swoją bezdomnością sam. A przecież tak wcale być nie musiało. Nie zasłużył na taki los. Nik nie zasłużył.
To, co dalej nasuwa mi się na usta, nie przeleje na papier, bo byłoby już spojlerowaniem. Wiąże się z tym jednak moja irytacja, która towarzyszyła mi podczas sporej części lektury. Niestety. Gdyby nie poczucie obowiązku — zapewne nie przeczytałabym jej do końca. Powieść nie wnosi bowiem w moje życie niczego nowego. Nic co byłoby dla mnie nowe, czego nie wiem i co może mnie zmienić - mimo ważności i powagi tematu. Tu bez dwóch znań, chylę czoła autorowi za podjęcie się tego, jakże wciąż ubogiego wątku w naszej literaturze. Tematu, który budzi zazwyczaj społeczną niechęć i brak zrozumienia. Nie do końca też wiem, co tak naprawdę autor chciał przekazać czytelnikowi. Jeśli prawdę o życiu z perspektywy bezdomnego — to zdecydowanie za mało było tego, czego doświadcza ten młody człowiek. Zabrakło mi jego zwyczajnej, szarej codzienności. Jego uzewnętrznienia. Jeśli zaś Andrzej Duda chciał pokazać tylko i wyłącznie bezduszność ludzką i egoizm to i owszem. Pokazał ją — choć mało emocjonalnie. Nie poruszył moich strun emocji. Za to z powodzeniem obnażył ułomność człowieka. To jednak mi nie wystarcza, by nazwać ową powieść czymś więcej niż "dobrą".
Towarzyszy mi również pewne poczucie nieco zmarnowanego tematu. Forma zaś jaką przybiera utwór i styl, choć łatwy i wyjątkowo przystępny nie przypadł mi go gustu. W opozycji więc będę też wobec innych recenzentów, którzy chwalą sobie te fragmenty (kartki z pamiętniki, raporty policyjne, rozmowy bezdomnych, plotki), które były formą przekazu myśli i działań pozostałych bohaterów powieści. Na mnie nie zrobiły wrażenia. Wręcz zachwiały mi naturę samej powieści. Byc mzoę byłby z tego lepszy reportaż niż powieść. Kto wie?
Działania, jakie podejmuje w moim mniemaniu, są nierozsądne i spychają go otchłań bezdomności. Paraliżuje go chyba strach. Mężczyzna wydaje się bardziej zagubiony, niżby wskazywała na to jego sytuacja. Owszem, nie każdemu na co dzień zdarza się zastać w swoim dotychczas wynajmowanym lokalu inną rodzinę i nie mieć niczego przy sobie co poświadczałoby o własnej tożsamości, ale to wciąż nie koniec świata. Jego dramat rozpoczyna się jednak mimo to. Świat wokół biegnie do przodu. Ludzi, którzy przewijają się wokół niego, nie wiele zaś obchodzi. Pomoc bezdomnemu nie należy przecież do codzienności. Powszechnie panujące stereotypy, też robią swoje . Markijan zostaje więc ze swoją bezdomnością sam. A przecież tak wcale być nie musiało. Nie zasłużył na taki los. Nik nie zasłużył.
To, co dalej nasuwa mi się na usta, nie przeleje na papier, bo byłoby już spojlerowaniem. Wiąże się z tym jednak moja irytacja, która towarzyszyła mi podczas sporej części lektury. Niestety. Gdyby nie poczucie obowiązku — zapewne nie przeczytałabym jej do końca. Powieść nie wnosi bowiem w moje życie niczego nowego. Nic co byłoby dla mnie nowe, czego nie wiem i co może mnie zmienić - mimo ważności i powagi tematu. Tu bez dwóch znań, chylę czoła autorowi za podjęcie się tego, jakże wciąż ubogiego wątku w naszej literaturze. Tematu, który budzi zazwyczaj społeczną niechęć i brak zrozumienia. Nie do końca też wiem, co tak naprawdę autor chciał przekazać czytelnikowi. Jeśli prawdę o życiu z perspektywy bezdomnego — to zdecydowanie za mało było tego, czego doświadcza ten młody człowiek. Zabrakło mi jego zwyczajnej, szarej codzienności. Jego uzewnętrznienia. Jeśli zaś Andrzej Duda chciał pokazać tylko i wyłącznie bezduszność ludzką i egoizm to i owszem. Pokazał ją — choć mało emocjonalnie. Nie poruszył moich strun emocji. Za to z powodzeniem obnażył ułomność człowieka. To jednak mi nie wystarcza, by nazwać ową powieść czymś więcej niż "dobrą".
Towarzyszy mi również pewne poczucie nieco zmarnowanego tematu. Forma zaś jaką przybiera utwór i styl, choć łatwy i wyjątkowo przystępny nie przypadł mi go gustu. W opozycji więc będę też wobec innych recenzentów, którzy chwalą sobie te fragmenty (kartki z pamiętniki, raporty policyjne, rozmowy bezdomnych, plotki), które były formą przekazu myśli i działań pozostałych bohaterów powieści. Na mnie nie zrobiły wrażenia. Wręcz zachwiały mi naturę samej powieści. Byc mzoę byłby z tego lepszy reportaż niż powieść. Kto wie?
Za książkę dziękuję Wydawnictwu WasPos