"FARMA PEREŁ" - Liza Marklund (Przedpremierowo)

Liza Marklund to szwedzka dziennikarka i autorka głównie powieści kryminalnych. Polskiemu czytelnikowi znana jest z serii książek, których bohaterką jest niejaka Annika Bengtzon - pani dziennikarka i detektyw. Dwie jej powieści z tej serii zostały nawet sfilmowane. Zawsze jednak warto sięgnąć najpierw po książkę — potem film.

Jej nowa powieść "Farma pereł" nie do końca leży mi w gatunku "kryminał, sensacja, thriller". Jej pierwsza część zdecydowanie bardziej mieści się w moim odczuciu w kanonie współczesnej powieści obyczajowej. Powieści, której historia bliska jest jednostce i jej bytowi. Autorka przenosi nas bowiem na wyspę Manihiki — atol wchodzący w skład Północnych Wysp Cooka na Południowym Pacyfiku, gdzie poznajemy Kionę. To właśnie z jej perspektywy poznamy tę opowieść. Początkowo czytelnik wnika w świat wyspy, jej społeczność i rządzących nią zasad. Wyspa już nie istnieje w takiej postaci, w jakiej przedstawia ją bohaterka. Została zniszczona wraz z nadejściem cyklonu w 1997 r. Powieść, mimo iż jest jedynie wytworem wyobraźni autorki, zawiera w sobie kilka ciekawych faktów. Które to — Liza Marklund objaśnia nam w swoim podziękowaniu. To paradoksalnie jeden z istotnych fragmentów tej książki.
Okazuje się bowiem, że Wyspy Cooka to wyjątkowo ciekawy historycznie i geograficznie region a jego mieszkańcy i kultura Polinezyjczyków niczym mu nie ustępuje. Do jednych z ich tradycyjnych zajęć należy m.in. połów pereł. To zapewne stąd zrodził się pomysł na tytuł powieści, który mnie osobiście jakoś nie leży względem tej historii.
"Wybór imienia jest niezwykle ważny na Manihiki, w ogóle na Wyspach Cooka. Imię, które otrzymujemy przy porodzie, jest pomostem do przeszłości, do naszych przodków i wydarzeń z historii naszej rodziny. Później można otrzymać inne imiona; ostatnie otrzymuje się, kiedy się umiera."
Powieść rozpoczyna się wraz z przybyciem na wyspę rannego mężczyzny, którego łódź została zniszczona. Mężczyzna z każdym dniem coraz bardziej zadomawia się na wyspie, zmieniając tym samym oblicze Kiony. Mijają lata. Kiona zaczyna marzyć o poznaniu świata Erika — co z wielu powodów wydaje się niemożliwe.
"Zdałam sobie sprawę, że nie chcę nurkować w lagunie.To nigdy nie był mój świat. Słyszałam głosy wokół mnie, jakbym nagle znalazła się w środku ulewy [...]".
Historia Kiony przypomina też nieco "powieść drogi". W każdym niemal tego słowa znaczeniu. Dotyczy to bowiem zarówno drogi wewnętrznej młodej kobiety, jak i wszystkich tych miejsc, w których rzeczywiście się znalazła. Czytelnik poznaje więc bohaterkę w dwójnasób. Czasem zadziwia, czasem bulwersuje. Budzi podziw i współczucie. Można ją krytykować lub na powrót wspierać w tym, co robi. Jeśli o mnie chodzi — to jedna z ciekawych postaci, jakie maiłam okazję poznać za sprawą słowa pisanego — nawet jeśli miałam czasami wrażenie, że jest nazbyt idealna.


Z chwilą jednak gdy książka wprowadza do fabuły wątek — powiedzmy kryminalny — może nie traci na wartości, ale — miałam wrażenie — że się niepotrzebnie rozpierzchła. Ten bowiem interesował mnie najmniej. Był zaledwie dodatkiem do fabuły, w której to Kiona grała główną rolę i jej postawy. Choć miał on oczywiście ogromny wpływa na nią samą. Do czego zdolny jest człowiek w obliczu miłości? Skąd czerpie wiedzę i dokąd dąży? Czym jest życie i gdzie jego sens? Co ważne, z co mniej? A pieniądz? Czyż to nie największa zagadka ludzkości?

Jestem jednocześnie zakończona nową powieścią Lizy Marklund, jaki i nieco zawiedziona. Ale tylko troszkę. Miałam bowiem wrażenie, że autorka nieco pływa po gatunkach. Nie byłoby w tym oczywiście nic złego, gdyby nie ta dość spora rozbieżność (w moim odczuciu) między pierwsza a drugą częścią tej historii. Ogólnie jednak rzecz ujmując — jestem na TAK. To dobra książka — powiem więcej  - świetna, a wszystko to za sprawą Kiony właśnie.

PREMIERA KSIĄŻKI  - MAJ  2020 r.


Za książkę dziękuję wydawnictwu Czarna Owca