"Dziki ogień" - Ann Cleeves
"Z morderstwem Emmy Shearer wiązało się wiele cierpienia. W tej sprawie nic nie było jasne i proste, nie istniał też żaden powód, którego można by o wszystko oskarżyć. Może z wyjątkiem..."
"Dziki ogień" to ósma i zarazem ostatnia powieść
Ann Cleeves z serii szetlandzkiej, która wcale
taka "łał" od początku nie była. Jakieś dwa lata temu
sięgnęłam po "Czerń kruka". Wówczas nawet jej nie dokończyłam.
Dopiero za sprawą "Czerwieni kości" powróciłam do niej na
nowo. Tym razem zachwyciła mnie. Potem nie mogłam oprzeć się nawet pierwszej i
niegdyś odrzuconej powieści.
Tym sposobem przekonałam się, że książkom warto dawać drugą szansę. Te,
potrafią zaś odwdzięczyć się z nawiązką. W przypadku tej serii wystarczyło
zmienić nieco własne nastawienie i oczekiwania. Ann Cleeves nie
należy bowiem do autorek klasycznych kryminałów, z którymi mam najczęściej do
czynienia. Które przyzwyczaiły nas do wartkiej akcji, w której to najczęściej
zbrodnia wiedzie prym. Tu jest zgoła inaczej.
Tu króluje postać, jej osobowość, relacja z innymi, otoczenie, cała społeczność. Tu droga do rozwiązania sprawy nie biegnie w rytm technicznego śledztwa, a raczej drogą dedukcji, powiązań i zdarzeń przyczynowo skutkowych. Dlatego też tak wielki nacisk kładzie autorka na to, co dzieje się w lokalnym środowisku. Obnaża ludzkie słabości, bolączki i tajemnice. Raz buduje, raz burzy relacje. Tworzy niepowtarzalny klimat i narrację, która w sposób bardzo taktowny i niespieszny oczarowała już niejednego czytelnika.
Mało tego. "Dziki ogień" jak zresztą i pozostałe powieści z
serii to powieść błyskotliwa. Perfekcyjnie skonstruowana. Tak by czytelnik nie
miał szans domyślić się jej finału. Mimo to nie plącze, nie miesza wątków.
Jedynie podąża utartą przez bohaterów ścieżką, prowadząc ich do prawdy. Nie
goni, nie zawraca. Jakby czekała na samoczynny rozwój wypadków. Mimo to
intryguje, ciekawi do granic możliwości, napina zmysły i pobudza wyobraźnię.
Tym sposobem stała się też drugą po Camilly Lackberk autorką
serii książek, do których z przyjemnością jeszcze wrócę. Choćby tylko po to, by
znów spotkać się z jej bohaterami i po raz kolejny wsłuchać się opowieść z
dalekich Szetlandów. By uzmysłowić sobie to, co w niej najlepsze:
niejednoznaczni bohaterowie, mroczna psychopatologia, misternie utkany
plan akcji, morderstwo prawie doskonałe, zaskakujący finał, który robi wrażenie
i to lekkie bicie serca na myśl o czekających na czytelnikach emocjach.
Angielska rodzina – Helena i Daniel Flemingowie – postanawiają przenieść się na
Szetlandy. Mają nadzieję, że przeprowadzka będzie nowym początkiem ich
małżeństwa. Chcą również zapewnić lepsze życie autystycznemu synowi. Wkrótce po
ich wprowadzeniu się do nowego domu, dotychczasowy właściciel posesji popełnia
samobójstwo.
Na Flemingów pada cień podejrzeń. Otrzymują groźby. Ktoś wysyła im rysunki
szubienicy, a gdy w ich domu zostaje odnalezione ciało młodej opiekunki do
dzieci, plotki o tej rodzinie rozprzestrzeniają się jak dziki ogień.
Tymczasem Jimmy Perez staje przed kolejnym trudnym wyzwaniem, które nie będzie jedyne,
z jakim przyjdzie mu się zmierzyć. Życie bowiem to nie tylko praca.
BĘDĘ ZA NIĄ TĘSKNIĆ