"SŁODKI ROMEO" - Tillie Cole
Podczas
lektury „Słodki Romeo” otwiera się przed czytelnikiem nowe
spojrzenie na historię, z którą mieliśmy okazję spotkać się za
sprawą poprzedniej powieści Tillie Cole „Słodki dom”.
Główny
bohater to bez wątpienia Romeo Prince. Tym razem wszystko co
wydarzyło się pomiędzy nim a Molly poznajemy z perspektywy młodego
skrzywdzonego mężczyzny, który mimo swoich wad zasługuje na t
miłości i poświęcenie. Wciąż
jest to jednak opowieść w stylu bajki o Kopciuszku lub Pięknej i
Bestii, gdzie na bok odchodzą konwenanse i społeczne różnice a
górę bierze niezwykłe uczucie zwane „Miłością”.
To
tak samo dobra i wciągająca opowieść, zdolna uzależnić od
siebie najbardziej opornego czytelnika. A prostota języka i
nieskomplikowana budowa sprawiają, że łatwo się przy niej
zrelaksować. Powieść nieskomplikowana w swej naturze ani w formie.
Łatwa w odbiorze, pełna namiętnych emocji. Uroczo
niezobowiązująca.
W
dzieciństwie Romeo pragnął tego co dla innych było oczywiste:
akceptacji i miłości rodziców. Tymczasem dla nich reputacja była
wszystkim o co się martwili i czemu poświęcali maksimum uwagi.
Wpływowi i bezwzględni. Kiedy
dorósł i wiedział już, że nigdy nie pozwolą mu żyć własnym
życiem. Subtelnie wciąż mu przypominano, że nigdy nie był
chciany a jego jedyną rolą było wywiązywać się z obowiązków.
W chwili zaś, kiedy poznał Molly, zrozumiał, iż dalej żyć w
piekle i ciemności nie zamierza. Tak
też rozpoczyna się jedna z mroczniejszych historii związku
wybitnie uzdolnionej studentki i niemal światowej sławy futbolisty.
Ona — szara, biedna myszka, On — chłopak z jednej z
najzamożniejszych rodzin. Oboje poturbowani przez życie znajdują
oparcie w sobie. Nie będzie jednak łatwo. Wokół wciąż ścielą
się intrygi, złość, zazdrość i nienawiść.
Przyznam
się szczerze, że początkowo miałam pewne opory co do tego rodzaju
zabiegu pisarskiego, jaki zaaranżowała autorka. Dwie powieści z
dwóch różnych perspektyw i jedna historia. Zastanawiałam się co
jeszcze T. Cole może wnieść do utworu, by nie był on tylko
powieleniem znanym mi już faktów i wydarzeń. Sceptycyzm odszedł
jednak szybko w niepamięć, bo znów oto dałam się wciągnąć w
magiczną opowieść o miłości. Co ciekawe – ta cześć była dla
mnie jakby bardziej emocjonująca, o czym świadczy nie jedna
uroniona łza na moim policzku.
Jak
sami zapewne się przekonacie te dwie książki świetnie się
uzupełniają tworząc tak naprawdę wyjątkowy obraz młodzieńczej
fascynacji i uczucia zdolnego pokonać największe przeszkody.
Gdybym
jednak miała niezwykłą moc sprawczą, to zamieniłabym te dwie
powieści w jedną potężną historię o sile ludzkich uczuć.
Jedyne
co mi przeszkadzało, i to się raczej nie zmieni to słowa, które
do literackich raczej nie należą. Tym bardziej, że o fizycznej
miłości i fascynacji ciałem można pisać naprawdę na wiele
różnych sposobów. Ale to tylko taka jena uwaga. Cała reszta jest
na plus – czego w sumie się nie spodziewałam – a miłe
niespodzianki lubi przecież każdy z nas.
Za książkę dziękuję Wydawnictwu EDITIO